Liliopolis x maybel
„Kochać kogoś, to jak wprowadzić się do nowego domu – mawiała Sonja. – Na początku człowiek zachwyca się tym, co nowe, każdego ranka się dziwi, że to należy do niego, jakby się bał, że w każdej chwili ktoś może wpaść przez drzwi i powiedzieć, że zaszła pomyłka, że wcale nam nie przysługuje takie piękne mieszkanie. Ale z biegiem lat fasada niszczeje, tu i ówdzie drewno pęka i już kocha się ten dom nie za to, jaki jest doskonały, tylko raczej dlatego, że nie jest. Człowiek uczy się jego wszystkich kątów i zakamarków. Jak otwierać drzwi, żeby klucz nie blokował się w zamku, kiedy jest zimno na dworze. Które deski w podłodze się uginają, kiedy się po nich stąpa, i jak otwierać drzwi szafy, żeby nie skrzypiały. To właśnie to, te wszystkie małe tajemnice sprawiają, że to naprawdę jest twój dom.”
Fredrik Backman – „Mężczyzna imieniem Ove”
Tekst: Bartosz Dubiak
Zdjęcia: Michał Zagórny

Architektura wnętrz to gra w miłość. Usadowienie kochanków w najprzyjemniejszej do życia przestrzeni i pozycji. Wybór klamek do otwieranych ku sobie drzwi i futryn, które w mniej przyjaznych okolicznościach nie zagłuszą hukiem uderzenia niezmąconej dotąd ciszy. Okien wpuszczających świeżość i oczyszczających z rutyn oraz mebli – milczących świadków przełomowych, a niekiedy fundamentalnych historii. To zabawna analogia – bo urządzisz się tak, jak się zakochasz. I choć traktować tę tezę należy z przymrużeniem oka, pojęcie miłości niezaprzeczalnie równe jest definicji domu. Obu członów dotyczy bliskość i oba te człony stanowią o miejscu do którego chcesz wracać, niezależnie ile razy je opuściłaś. O uczuciu wolności, które chcesz non stop przeżywać i przynależności, która określa Cię w świecie. Nie znajdujemy i nie bierzemy pod uwagę innego wytłumaczenia; zakochane serce buduje kochający dom.
Współpracując z Borisem Kudličką, Maciejem Wandzlem oraz Jerzym Pielichowskim nad realizacją przedstawionego na fotografiach domu w kamienicy przy ulicy Poznańskiej, przyjęliśmy za główną wytyczną zbudowanie azylu dla osób kochających piękno. Rozsmakowanych w jego detalach i niedoskonałościach. Rozumiejących cel jego bytu i przekazu. Dla osób, które jak dużo później zauważyliśmy kochają i interpretują piękno tak samo, jak kochają i interpretują siebie. Bo tu ponownie miłość szła za rękę z szacunkiem do estetyki, a coraz mocniejsze kochanie lgnęło do coraz to wyższych form sztuki. Mamy więc architekturę wnętrz, piękno, miłość i zakochanie – i w dalszym ciągu nic tu siebie nawzajem nie wyklucza.
Rzekłbym, że uzupełnia. Uwypukla, a powstałym gdzieniegdzie różnicom pozwala na istnienie. Jak w tej realizacji – eklektycznej do granic możliwości, wolnej i twórczej, z miejscami na samotny i wspólny oddech. Podzielonej, ale pozostającej wspólną. Gdzie panuje kolor, który nie jest nachalny, a współżyjący. Gdzie główną rolę odgrywają struktury; donic, sztukaterii, drewna, materiałów obiciowych i ceramicznych. Przytulność i tulność (proszę mylić z tuleniem), to gwarant długiej i domowej, miłosnej podróży. Żeby jednak nie przesłodzić zażyłości łączącej czynniki składające się na architekturę wnętrz ze składnikami pełnego motyli w brzuchu zakochania, zaznaczę, że wszystkie pojawiające się z biegiem czasu niedoskonałości – nieporozumienia, rozczarowania czy skrzypiąca podłoga i krzywizna ścian, będą umacniać. Utwierdzać w przekonaniach, że jeśli ma się to wydarzać to właśnie tu, w tym składzie, przy tej kuchennej wyspie i tym ogromnym stole. W tych metrach kwadratowych, tej wysokości sufitów i w przekonaniu, że „(…) to właśnie to, te wszystkie małe tajemnice sprawiają, że to naprawdę jest twój dom.”
Wasz dom. Ekscentryczny i odważny. Po przekroczeniu drzwi, w holu, witający zabudową stanowiącą postument dla rzeźb i drapieżną pufą. Dom z artefaktem historii – zatopionym w błękitnych szarościach piecem kaflowym i salonem, w którym dla nikogo nie zabraknie miejsca. Z biżuterią żyrandoli i młodą sztuką na połaciach ścian. Z zalaną słońcem kuchnią i kamienną wyspą. Otulony ciepłem bursztynowych fornirów, karmelowych tkanin i mosiężnych wykończeń. Ten dom, zaprojektowany i wyposażony na miarę waszych potrzeb, serc i uczuć.
Dla zespołu maybel dom jest zjawiskiem – zależnie od sytuacji; niezauważalnym, słodkim bądź pozbawionym i samotnym. Jest korzeniem naszej świadomości, podwaliną wyborów jakie podejmujemy po jego opuszczeniu. Tylko, hmm – czy aby na pewno kiedykolwiek opuściliśmy swój dom? Jego sens i znaczenia wykraczają znacznie szerzej, co postaramy się udowodnić na łamach przyszłych publikacji.
Na sam koniec, podsumowując, zostawię Was ze słowami kosmonautki Walentiny Tierieszkowej:
„Kiedy jako mała dziewczynka ze śmiesznymi warkoczykami wracałam ze szkoły, zwykle mówiłam na progu: Otóż i jestem w domu! Słowa te wypowiadałam po zakończeniu każdej eskapady do sąsiedniego miasta na zawody spadochronowe. Powtórzyłam je również po powrocie z Kosmosu na Ziemię.”